sobota, 24 listopada 2012

O JA ŚLEPA !

Próbując nauczyć się czegokolwiek o stylu, wijąc się w męczarniach podczas narzuconego mi, przez samą siebie, NAKAZU przyzwyczajania się do innych kolorów niż szarobury, umknęła mi jedna ważna rzecz. Mianowicie fakt, iż w tym samym czasie, tuż pod  moim nosem, mój WŁASNY MĄŻ radzi sobie doskonale bez niczyjej pomocy!! Zdałam sobie sprawę, że ON jest odważniejszy ode mnie!! Ma (jakieśtam) wyczucie stylu i nie obawia się kolorów. Mężnie stawił czoło pastelom i neonom tego lata. To on, a nie ja, paradował w zieleniach ( lub miętach, jak kto woli) i żółciach. Dzięki nim łatwo było go zlokalizować :). To on zakupił pomarańczowe i zielone rurki, bez jakiejkolwiek konsultacji ze mną!! Temu akurat się nie dziwię, bo wyrocznią przecież w temacie mody nie jestem, nawet dla samej siebie... Ale fakt faktem!!! Nie wertuje gazet, nie ogląda godzinami blogów, a jednak...Jestem pod wrażeniem i w lekkim szoku, a nawet odczuwam coś na kształt dumy czy podziwu.... Jasne jest, że nie jest on przedstawicielem żadnych awangardowych trendów, ot, facet, z jakimś tam pomysłem na siebie. Dobrze, że choć jedno z nas próbuje coś zdziałać w temacie własnego stylu. Posiadam jednak nachalne i nieodparte wrażenie, że on wcale nie wysilał się i starał za bardzo. Szczęściarz, ech... Bo ja na razie ....raczkuję...



CUDOWNE LATA

Wspominki i zaduma nad dzisiejszym światem (dziecka) dopadła mnie niespodziewanie, jak grom z jasnego nieba, gdy moje oczy ujrzały ten tekst.

                                                                                         źródło: facebook

Mój Boże, że sobie westchnę, teraz to się zaczną żale. Ja w dzieciństwie nawet połowy z tej listy nie miałam, a było fantastycznie. Do dziś nie mogę się poszczycić posiadaniem lalki Barbi (syna mam:)), a komputer odkryłam na studiach... Książki się kiedyś czytało, a listy wysyłało pocztą, zwykłą pocztą, a papier toaletowy nie miał zapachu rumianku. Tak, wiem, prehistoria, żałosne, obciach i tyle...
A jednak, do dziś pamiętam zasady grania w gumę w ''dziesiątki'', ''podchody'' czy ''państwa-miasta ''. Niech ktoś powie, że też to pamięta, nie będę ostatnim mamutem!!!! To były czasy... Teraz naprawdę zabrzmiałam jak stuletnia staruszka. Coś w tym jest. Gdy czasem tłumaczę mojemu dziecku, że .... I TU UWAGA...za moich czasów (brrr) to tego czy owego nie było, patrzy na mnie z niedowierzaniem. Jak to nie było? I wbij do głowy dziecku szacunek do rzeczy przez niego posiadanych... To misja niewykonalna. Oczywiste jest, że każde pokolenie MUSI być inne, tradycja i już. Ewolucja. Ale czasem mam poczucie, że naszym dzieciom wiele umyka. Spłycone systemy wartości, powierzchowność uczuć i pogłębiająca się przepaść między ludźmi (mimo tylu portali społecznościowych), pogoń za zaistnieniem... Tak, takie czasy, ktoś stwierdzi... Na to pracowały poprzednie pokolenia. Zgadzam się, ale żal jest...Cóż pozostaje? Dalej zatruwać dziecku będę życie historyjkami z epoki dinozaurów, taki los, bycie rodzicem zobowiązuje...

czwartek, 22 listopada 2012

BARIERY

Nie wiem jak inni, ale mi jest trudno stawiać czoło wyzwaniom losu. Są ludzie, którzy w stresowych, nagłych i niecodziennych sytuacjach czują się jak ryba w wodzie. Ludzie idący z prądem i wiatrem przemian. Nie jestem przekonana czy aby ja do takich należę. Życie samo w sobie wymaga podejmowania coraz to nowych decyzji, ale ja raczej nie z tych, co sami je prowokują. Dla mnie lepiej jest siedzieć w czymś, co może nie jest idealne, ale chociaż jest, niż zmieniać, wychodzić naprzeciw ryzyku. Oczywiście marudzić latami na tą sytuację też można. Jednak do czasu, aż za bardzo to ci doskwiera. I to właśnie zawsze mi dokuczało. Nie podoba mi się ta cecha mojego charakteru, czas to zmienić. Ba, ale jak? Inaczej o sobie myśleć, inaczej działać, nie jest łatwo. Nie jest to coś, co sobie postanowisz po prostu wieczorem, a rano wstajesz i już... jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Podjęcie diety i w miarę udana jej realizacja była początkiem, sprawdzeniem, czy dam radę skupić się na realizacji długodystansowego celu, choćby malutkiego. Teraz czas na kolejny krok. 
Od dłuższego czasu rozmyślamy bardzo płodnie (że użyję takiego określenia) nad zmianą naszego położenia finansowego, a co za tym idzie, zmianą zajmowanych stanowisk, przejścia z osoby zatrudnionej w zatrudniającą. Oczywiście w dalszej przyszłości, nie tak od jutra. Krótko mówiąc myślimy nad własnym biznesem, Wiem, łatwo powiedzieć, ale na jakiś super pomysł trudno wpaść. Ryzykowne ogromnie, a gwarancji żadnej..... Bla bla bla... WIADOMO. Nie my pierwsi i nie ostatni o tym myślimy. Dla mnie jednak fakt, iż rozpatrujemy takie opcje, jest już pewnym postępem. Wyjściem poza bezpieczne myślenie o byle jakiejś posadce gdziekolwiek. Na szczęście mój mąż nie jest tak oporny pod względem nowych wyzwań. Kilka pomysłów już odrzuciliśmy, nad innymi się zastanawiamy. Muszę przyznać, że to całkiem ciekawe uczucie, ten dreszczyk. Może to nie jest takie straszne, jak sobie wcześniej wyobrażałam. Bez względu na to czy się uda, czy nie, nie dowiemy się tego, jeśli nie spróbujemy. I o to chodzi, o podjęcie próby. A ja zaczynam CHCIEĆ...