sobota, 24 listopada 2012

O JA ŚLEPA !

Próbując nauczyć się czegokolwiek o stylu, wijąc się w męczarniach podczas narzuconego mi, przez samą siebie, NAKAZU przyzwyczajania się do innych kolorów niż szarobury, umknęła mi jedna ważna rzecz. Mianowicie fakt, iż w tym samym czasie, tuż pod  moim nosem, mój WŁASNY MĄŻ radzi sobie doskonale bez niczyjej pomocy!! Zdałam sobie sprawę, że ON jest odważniejszy ode mnie!! Ma (jakieśtam) wyczucie stylu i nie obawia się kolorów. Mężnie stawił czoło pastelom i neonom tego lata. To on, a nie ja, paradował w zieleniach ( lub miętach, jak kto woli) i żółciach. Dzięki nim łatwo było go zlokalizować :). To on zakupił pomarańczowe i zielone rurki, bez jakiejkolwiek konsultacji ze mną!! Temu akurat się nie dziwię, bo wyrocznią przecież w temacie mody nie jestem, nawet dla samej siebie... Ale fakt faktem!!! Nie wertuje gazet, nie ogląda godzinami blogów, a jednak...Jestem pod wrażeniem i w lekkim szoku, a nawet odczuwam coś na kształt dumy czy podziwu.... Jasne jest, że nie jest on przedstawicielem żadnych awangardowych trendów, ot, facet, z jakimś tam pomysłem na siebie. Dobrze, że choć jedno z nas próbuje coś zdziałać w temacie własnego stylu. Posiadam jednak nachalne i nieodparte wrażenie, że on wcale nie wysilał się i starał za bardzo. Szczęściarz, ech... Bo ja na razie ....raczkuję...



CUDOWNE LATA

Wspominki i zaduma nad dzisiejszym światem (dziecka) dopadła mnie niespodziewanie, jak grom z jasnego nieba, gdy moje oczy ujrzały ten tekst.

                                                                                         źródło: facebook

Mój Boże, że sobie westchnę, teraz to się zaczną żale. Ja w dzieciństwie nawet połowy z tej listy nie miałam, a było fantastycznie. Do dziś nie mogę się poszczycić posiadaniem lalki Barbi (syna mam:)), a komputer odkryłam na studiach... Książki się kiedyś czytało, a listy wysyłało pocztą, zwykłą pocztą, a papier toaletowy nie miał zapachu rumianku. Tak, wiem, prehistoria, żałosne, obciach i tyle...
A jednak, do dziś pamiętam zasady grania w gumę w ''dziesiątki'', ''podchody'' czy ''państwa-miasta ''. Niech ktoś powie, że też to pamięta, nie będę ostatnim mamutem!!!! To były czasy... Teraz naprawdę zabrzmiałam jak stuletnia staruszka. Coś w tym jest. Gdy czasem tłumaczę mojemu dziecku, że .... I TU UWAGA...za moich czasów (brrr) to tego czy owego nie było, patrzy na mnie z niedowierzaniem. Jak to nie było? I wbij do głowy dziecku szacunek do rzeczy przez niego posiadanych... To misja niewykonalna. Oczywiste jest, że każde pokolenie MUSI być inne, tradycja i już. Ewolucja. Ale czasem mam poczucie, że naszym dzieciom wiele umyka. Spłycone systemy wartości, powierzchowność uczuć i pogłębiająca się przepaść między ludźmi (mimo tylu portali społecznościowych), pogoń za zaistnieniem... Tak, takie czasy, ktoś stwierdzi... Na to pracowały poprzednie pokolenia. Zgadzam się, ale żal jest...Cóż pozostaje? Dalej zatruwać dziecku będę życie historyjkami z epoki dinozaurów, taki los, bycie rodzicem zobowiązuje...

czwartek, 22 listopada 2012

BARIERY

Nie wiem jak inni, ale mi jest trudno stawiać czoło wyzwaniom losu. Są ludzie, którzy w stresowych, nagłych i niecodziennych sytuacjach czują się jak ryba w wodzie. Ludzie idący z prądem i wiatrem przemian. Nie jestem przekonana czy aby ja do takich należę. Życie samo w sobie wymaga podejmowania coraz to nowych decyzji, ale ja raczej nie z tych, co sami je prowokują. Dla mnie lepiej jest siedzieć w czymś, co może nie jest idealne, ale chociaż jest, niż zmieniać, wychodzić naprzeciw ryzyku. Oczywiście marudzić latami na tą sytuację też można. Jednak do czasu, aż za bardzo to ci doskwiera. I to właśnie zawsze mi dokuczało. Nie podoba mi się ta cecha mojego charakteru, czas to zmienić. Ba, ale jak? Inaczej o sobie myśleć, inaczej działać, nie jest łatwo. Nie jest to coś, co sobie postanowisz po prostu wieczorem, a rano wstajesz i już... jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Podjęcie diety i w miarę udana jej realizacja była początkiem, sprawdzeniem, czy dam radę skupić się na realizacji długodystansowego celu, choćby malutkiego. Teraz czas na kolejny krok. 
Od dłuższego czasu rozmyślamy bardzo płodnie (że użyję takiego określenia) nad zmianą naszego położenia finansowego, a co za tym idzie, zmianą zajmowanych stanowisk, przejścia z osoby zatrudnionej w zatrudniającą. Oczywiście w dalszej przyszłości, nie tak od jutra. Krótko mówiąc myślimy nad własnym biznesem, Wiem, łatwo powiedzieć, ale na jakiś super pomysł trudno wpaść. Ryzykowne ogromnie, a gwarancji żadnej..... Bla bla bla... WIADOMO. Nie my pierwsi i nie ostatni o tym myślimy. Dla mnie jednak fakt, iż rozpatrujemy takie opcje, jest już pewnym postępem. Wyjściem poza bezpieczne myślenie o byle jakiejś posadce gdziekolwiek. Na szczęście mój mąż nie jest tak oporny pod względem nowych wyzwań. Kilka pomysłów już odrzuciliśmy, nad innymi się zastanawiamy. Muszę przyznać, że to całkiem ciekawe uczucie, ten dreszczyk. Może to nie jest takie straszne, jak sobie wcześniej wyobrażałam. Bez względu na to czy się uda, czy nie, nie dowiemy się tego, jeśli nie spróbujemy. I o to chodzi, o podjęcie próby. A ja zaczynam CHCIEĆ...

NOWOŚCI W SZAFIE

Ostatnio w mojej szafie zzieleniało jakoś(?!)...A wszystko za sprawą kilku nabytków z drugiej ręki. Nie często mam czas na przechadzki po "ciuchlandach".  Jak widać po zdjęciach, byłam monotematyczna, a raczej monokolorowa. Stworzyłam nowe słowo, nieźle. Tak jakoś mnie naszło. W ramach akcji "pokoloruj swoją szafę". Na siłę ją  rozjaśniam. Powolutku, pomalutku i...bez wielkich wydatków. Sklepy z odzieżą używaną świetnie się do tego nadają.
Kurtka/żakiet w stylu minitarnym, cóż za zrządzenie losu, że modnym w tym sezonie...ha




Długa bluzka, jeszcze z metką, a te zdobienia... Aż się sama sobie dziwie, w życiu bym nie kupiła jej wcześniej...



Tym bardziej tej sukienki, szok jak na mnie, może służyć i za tunikę...Czy ją kiedyś założę? Mam nadzieję....



WYSOKA CENA

Już przed rozpoczęciem diety zdawałam sobie sprawę, że w zamian za znikające kilogramy przyjdzie mi zapłacić pewną cenę. Każda nagła, drastyczna zmiana nawyków żywieniowych pociąga pewne konsekwencje, dobre i złe. Oczywiście, każdy chciałby uniknąć tych negatywnych, ale należy brać je pod uwagę, z nimi się liczyć. Nie udawać zaskoczonego, przecież nadwaga wiąże się z takimi także, czasem nawet poważniejszymi problemami zdrowotnymi. NIE MAM ŻADNYCH MEDYCZNYCH DOWODÓW, ŻE NIŻEJ OPISANE NASTĘPSTWA MAJĄ BEZPOŚREDNI ZWIĄZEK Z MOJĄ DIETĄ. To należy powiedzieć otwarcie. Na mój stan ducha i ciała ostatnimi miesiącami miał wpływ OGROMNY stres, wywołany  samym życiem (nie ma co się rozpływać, takie jest życie i już), a ja jakoś nie mogę z tego stanu wyjść, na razie, oczywiście. Walczę , ale ciężko jest...Nie jest to więc wyłącznie wina bezmyślności pewnych założeń mojej diety, tylko zmasowany atak wszystkiego na raz...Niestety od pewnego czasu obserwuję nadmierne, jak na moje standardy, wypadanie włosów. Oczywiście, wiem, że włosy wypadają, to normalne, ale nie aż tak. Mój organizm dopomina się o witaminy i inne takie. Umówiłam się na badanie krwi, dobrze jest zrobić choćby raz na rok taki przegląd. A na razie? Łykam witaminki i minerały i ...czekam. W końcu sama jestem sobie winna. Oto cena za próby bycia w normie. Coś za coś.





Oczywiście, nie można tu mówić o jakichś dramatycznych następstwach, ale dla mnie jest to zauważalne. Głównie pod względem gęstości, z przody są takie przerzedzone. Poczekamy, na razie robię dobrą minę do złej gry, stąd ten krzywy uśmiech...:) Poprawię sobie humor postem o zakupach.







poniedziałek, 19 listopada 2012

KOLEJNY MIESIĄC ZA NAMI

Nawet nie wiem jak to się stało, a tu kolejny miesiąc za nami.... Miałam nadzieję, że po jego upływie będę skakać z radości i obwieszczać światu: OTO JA!!!! PO DIECIE!!! DOBIŁAM DO CELU!!! A tu klops. Waga na dzień dzisiejszy to: 72,2 kg. Starałam się patrzeć optymistycznie, ale cóż...Powtarzam sobie, że lata mi zajęło gromadzenie kilogramów, więc nie będzie łatwo je zrzucić. Im bliżej celu, tym staję się bardziej niecierpliwa... Decyzję za mnie, w tym temacie podjął mój własny organizm. Moje ciało  zwolniło i już. Idzie własnym rytmem, skoro idzie naprzód wolniejszymi kroczkami, cóż ja mogę? Może pędziło za szybko, a do tego zima idzie itd...Miałam cel osiągnąć na  święta, jeszcze ''kilka'' dni mi w końcu zostało, nie poddam się. Chyba muszę zaserwować sobie serię zdjęć z niedawnej przeszłości, by się bardziej zmobilizować i zobaczyć, że COŚ jednak do dzisiaj już osiągnęłam... Taaaak, może to jest dobry pomysł..

środa, 31 października 2012

Halloween night

Kilka zdjęć z naszej przechadzki wieczorem.







                                                       Cała zawartość torby :)


wtorek, 30 października 2012

Halloween

Jutro 31 października - Halloween w Irlandii. Święto przebieranek dla dużych (oj taak, nikt się nie wstydzi) i małych. Wieczór bezkarnego magazynowania zimowych zapasów słodyczy i jedyny dzień w roku, kiedy można na irlandzkim niebie ujrzeć  fajerwerki!!! Próżno szukałam ich pierwszego Sylwestra na wyspie, z resztą tak samo jak i jakichkolwiek oznak zabawy sylwestrowej wśród sąsiadów. Zamiast tego ujrzałam ciemne okna i nielicznie przesiadujących przed telewizorem ludzi. A moja rodzinka wyległa przed dom po 12-tej w nocy i zamarła ze zdziwienia ( i pieśnią na ustach) nad tym fenomenem. Aż szampan ciekł na chodnik. Jak to, nie obchodzą Sylwestra? Gdzie my jesteśmy? Co kraj to obyczaj...co poradzisz...Zdezorientowani, cichutko wróciliśmy do domku dalej świętować, tylko już spokojniej, by sąsiadom nie przeszkadzać...Wracając do Halloween: co koniecznie trzeba mieć tego wieczoru? Pociechę, którą należy przebrać, duuużą torbę na słodycze i już można maszerować w roli asysty po okolicznych domach. Największą frajdę miałam pierwszy raz ( tak to bywa z pierwszymi razami ), w ogóle nie zamierzałam nigdzie wychodzić z domu, bo to przecież nie "nasza" tradycja. Zaopatrzona w słodycze czekałam z synkiem na pierwszy dzwonek do drzwi. I się zaczęło!!! Po kilku obdarowaniach moja pociecha zaczęła błagać, że też chce iść zbierać. Wiecie, z kim przestajesz..Nie miałam serca mu odmawiać. Trzeba było znaleźć tylko jakiś kostium. Niewiele myśląc na kurtkę wcisnęłam mu  jego piżamkę astronauty, a on w pędzie złapał jakiś miecz i maskę dyni (co ma piernik do wiatraka?) i... już nas nie było!!! Dołączył się do akurat przechodzącej obok grupki duszków i czarownic. Ludzie mieli nie lada kłopot z odgadnięciem jego  przebrania, ale co tam. Mieliśmy fantastyczną zabawę, a słodyczy całą reklamówkę. Moje maleństwo, wtedy 4,5 roczne, nie tknęło żadnego, tylko siedziało i oglądało te skarby zafascynowane...Starczyły mu do następnego Halloween , bo wielkim fanem słodyczy nie jest. Chodziło o sam fakt posiadania. Teraz już na tak długo nie zostają...chyba KTOŚ (??!!??) się do nich dobiera w międzyczasie...   Na te wyprawy zawsze zabieram aparat ze sobą, niektóre domy wyglądają naprawdę upiornie...Nie inaczej będzie i jutro wieczorem. W tym roku nasza pociecha ma  kostium rzymskiego legionisty, zatem Ave Cezar i do boju!!!

poniedziałek, 29 października 2012

Niespodziewany współlokator

Wczorajszy dzień , zupełnie niespodziewanie, zakończył się ...powiększeniem naszej rodzinki !!!!! Nie w tradycyjnym znaczeniu. Do naszej ekipy 2+1 +100 rybek, dołączyła czarująca KOTKA. Zawitała do nas z ogłoszenia. Decyzja podjęta została w sekundę i po godzinie już była u nas. Nasz syn nie mógł opanować radości, myślałam, że go te emocje po prostu rozsadzą! Piękna, pięciomiesięczna, czarna, a może raczej ciemnobrązowa (jak się okazało dziś w słonecznym świetle) i ... bardzo przestraszona. Zwierzęta zawsze nam towarzyszyły, były już papużki i psy z dzieciństwa mojego, mąż zawsze miał pieski i koty, a razem mieliśmy królika, kotki, naście chomików (rozmnożyły się nam ekspresowo), a rybek nie zliczę. Nie jest  to więc pierwszy kotek, ale pierwszy po dwuletniej przerwie. Od dawna chcieliśmy przygarnąć takie puszyste maleństwo, jednak wynajmując mieszkania nie zawsze można. Ach te paragrafy umów! Jest to najbardziej racjonalny wybór zwierzaka, na jaki obecna sytuacja pozwala. Pies nie wchodził w rachubę, za dużo nas nie ma w domu. Jakoś inaczej się zrobiło. Choć jeszcze niepewna nas i miejsca, kotka dodała przytulności domowi, natychmiast dopadło nas poczucie, że jest to teraz  bardziej nasze miejsce . Dziwne... Dzisiaj już podchodzi do nas, łasi się, ale nadal czujna i ostrożna, pełna rezerwy. Teraz będziemy się oswajać nawzajem. Miała już swoje imię - Mania- ale się zastanawiamy, czy nie nadać jej innego. Tamto ma dopiero od miesiąca, więc jest szansa, że przyzwyczaiłaby się do nowego. Tylko jakiego?... Pomyślimy...

Taka była przestraszona i zdezorientowana wczoraj, kuliła się w kącie...



...by dzisiaj nabrać więcej śmiałości. Zaczyna poznawać dom.




sobota, 27 października 2012

Ekspresowe zakupy

Wraz z ubywającymi kilogramami zawartość mojej szafy drastycznie, z miesiąca na miesiąc, topnieje. Niby proces naturalny, ale ta pustka poraża. Dotąd jakoś sobie radziłam, lecz na jesień i zimę, mimo trendu oversize, stanęłam wreszcie przed faktem, że niektórych rzeczy nie da rady już dłużej nosić. Z bólem serca pożegnałam się z zakupionym w tamtym roku płaszczykiem, a długa, ciepluchna i mega wygodna kurtka (nie groźne mi były poranki i wieczory, ani przejażdżki rowerowe w listopadzie) jest duuużo za duża. O spodniach nie wspomnę. Czas na zakupy! Mimo sterty wycinków, zdjęć pościąganych zewsząd nie byłam do nich przygotowana na 6-tkę. Powód? Zły (aby nie powiedzieć żaden) moment. Podczas chorowania chyba człowiek inaczej funkcjonuje, bo decyzję, że kupię kurtkę ( itp) właśnie DZIŚ, podjęłam nie rezerwując odpowiedniej ilości czasu, ani nawet dnia. Ot, pod wpływem chwili, akurat obok sklepu przejeżdżałam. Tak to jest, gdy człowiek po 5-ciu dniach uziemienia chorobą, pierwszy raz się wyrwie na dłużej z domu. Żadne tam przechadzanie się po sklepach, tylko godzinka w pędzie w dwóch- trzech i ograniczone fundusze. Przypominało to jakąś łapankę...Taak, masz babo placek. Ale przecież mnie nikt nie zmuszał, chyba chciałam już to mieć za sobą. Z zakupów ogólnie jestem zadowolona.  ALE UPRZEDZAM!!! DLA SZUKAJĄCYCH WIELKICH MAREK I FASONÓW - NIE TRAĆCIE CZASU! TO JESZCZE NIE TEN ETAP!:) Teraz  łudzę się, że następnym razem będzie lepiej... Przecież mówiłam, że ciężki ze mnie przypadek....
Oto te największe gabarytowo rzeczy, zostało kilka drobiazgów, innym razem o nich.
                            Prosta w kroju kurtka czarna, z mega wysokim kołnierzem Vero Moda
 Mam nadzieję, że z tej będę tak samo zadowolona jak z jej poprzedniczki. Już widzę, że utrzyma ciepełko wokół szyi.
                                                              Dżinsy zielone/szare Penneys
 
Spodnie bordowe Penneys
P.S. O szaleństwie na temat bordo już wspominałam i choć to wcale nie te, upatrzone gdzie indziej spodnie, to jednak kupiłam, przecena była... tylko 7 euro...
          Bluzka z długim rękawem Penneys. Powód kupna: bo bordowa? Czyli jak wyżej:). Bez komentarza...

czwartek, 25 października 2012

Walka z wiatrakami

Tak to już jest, gdy kompletny laik bierze się za pisanie bloga. Coś pokręciłam i wszelka chronologia postów wzięła w łep!!! Jak widać mam talent, bo to co, powinno być na początku, jest teraz na końcu. Trzeba było na tym ''chorobowym'' nie tykać komputera. A jedyny znawca tematu czyli mąż informatyk OCZYWIŚCIE nieosiągalny. Tak, typowe w moim przypadku, nawet mnie to nie zaskoczyło. Pozostaje czekanie na jego dzień wolny, czyli ?... na przyszły tydzień, czy coś...O losie...Psuja jestem....

Początek


Już to widzę, czysto i wyraźnie. Reakcje typu: co to właściwie jest? Co jej do głowy przyszło? Oszalała, a może to ten sławny kryzys wieku... no wiecie! Ale czy to nie za wcześnie na niego? Oczywiście, że za wcześnie! Phi!

I cóż z tego, wielka mi rzecz - blog- teraz wszyscy piszą bloga, takie czasy...Kto zabroni i mi?!

Całe życie ludzie muszą uważać co mówią, co myślą, co robią i czują. Wieki wpajano nam co wypada, a co nie, pokazywano wyraźnie gdzie nasze miejsce w szeregu. Rezultat? Tłumy zalęknionych i bezwolnych ludzi, którzy boją się przekroczyć choćby czubeczkiem swojego buta tajemniczą linię wyznaczającą nam naszą ''normalność''. Lecz chcąc być szczerym ze sobą samym, musimy przyznać, że często to jednak my sami bierzemy farbę w dłoń i wielkim pędzlem malujemy tą linię. Z różnych powodów. Mając wyznaczone pole działania jest nam łatwiej i wygodniej... A to inne, nowe nieznane poza nią? Nęci dość często, kusi i woła. Ale umiemy sobie świetnie radzić w takich momentach. Sposoby zagłuszana i zobojętniania na ten głos opracowaliśmy do perfekcji. Ja jestem w tym wręcz doskonała...Tym samym dawkujemy sobie sami truciznę rutyny, narzuconych sztywnych reguł i etykietek w coraz większych dawkach...A przecież są i tacy, którym się udało zostawić ta znienawidzoną linię daleko za sobą! Zrobili to być może trochę dla zabawy, z nudy czy wręcz przeciwnie, w wyniku głębokich przekonań w słuszność własnych działań. Znaleźli antidotum! Czy podjęli słuszną decyzję? Jest im lepiej? Na pewno INACZEJ...

Cóż mnie obchodzi więc reszta świata? Co o mnie pomyślą? Tak, tylko od czego zacząć? Mówią, że najtrudniejszy pierwszy krok... Może więc od rzucenia w kąt moich wygodnych , przydeptanych, starych kapci i spojrzenia łaskawszym okiem na szpilki, które miałam tylko raz przez pięć minut na sobie... Jakby co, wiem, że smutne, osamotnione kapcie będą  na mnie czekać...

Impulsy

Każde działanie wymaga najpierw impulsu, który zapoczątkuje reakcję łańcuchową. Nie inaczej było i z decyzją o zmianie nawyków żywieniowych. Wiele czynników złożyło się na zainicjowanie tego procesu, zarówno  mentalnych, jak i przyziemnych. Jednym z nich był ...prezent rocznicowy.
Na rocznicę ślubu dostaliśmy od rodziców halogen oven. Daje możliwość w krótszym czasie piec prawie wszystko i bez tłuszczu. Może się wydawać, że to mało romantyczna rzecz, ale była to miłość od pierwszego wejrzenia!. Już następnego dnia ruszyliśmy do pieczenia. Okazało się, że szklana misa i fakt, że wszystko przez nią widać, mogą być niezwykle pomocne i skutecznie odstraszające. Przestawiliśmy się na pieczenia i w ten sposób uwolniliśmy się od tyraństwa smażenia na tłuszczu. Niby człowiek zdaje sobie sprawę ile tłuszczu jest w mięsie takim czy innym, jednak gdy zobaczy ten tłuszczyk ściekający na dno misy... Brrr. Daje do myślenia! A pieczone ziemniaczki to nas na początku po prostu opętały! Oczywiście po opamiętaniu się teraz konsumuje je wyłącznie nasz syn.
Po wyeliminowaniu używania oleju do smażenia nadszedł czas na kolejne skreślenia z ''listy ulubionych''. Następnym krokiem była rezygnacja z uwielbianej wieprzowiny. Dokończyliśmy zapasy z zamrażalki i od 4 miesięcy nie zawitała ona w nasze progi. Za to teraz kupujemy wołowinę, drób i ryby, które i tak zawsze lubiliśmy. Potem napoje gazowane - mocno ograniczone, razem z alkoholowymi ( czyli piwko dla męża, bo ja raczej nie piję, nie lubię i już).
Przyszła pora i na wszelkiego rodzaju sosiki. Teraz to luksus, na który zasługuje tylko nasza latorośl.
Zmianą, która sprawia mi ogromną radość jest także zakup wyciskarki soków. Namiętnie eksploatuje ją teraz mój mąż. Jest to wyczyn wielkiej rangi, gdyż dotychczas soków nie ruszał i z uporem godnym innej wielkiej sprawy pijał wyłącznie kawę (niezależnie od pory dnia, nie licząc szklanek/litrów). Namowy do wypicia herbaty kończyły się zawsze...kolejną filiżanką ...kawy. Teraz wyciska sok z kilogramów marchewek, jabłek itp. Cud po prostu, jest jeszcze dla niego ratunek!
Z mojej listy zniknęły również potrawy mączne i ubóstwiany przeze mnie żółty ser i masło. Teraz jem więcej nabiału, codziennie płatki owsiane (wiadomo, wymiata z organizmu wszelkie zło :)).
Podsumowując, nie odkryliśmy Ameryki, żadnych innowacyjnych metod, same zalecane i powtarzane od lat ''prawdy'' i rady. A jednak na nas działają...Oby tak dalej.
I tylko czasem myślę sobie, co by było gdyby nasza rocznica ślubu, zamiast w kwietniu, wypadała w grudniu... Do dziś bym nie zabrała się za siebie...?

środa, 24 października 2012

Jesienne zarazki

Choćby nie wiem co robić, jesienne zarazki dopadną człowieka. Opierałam się dzielnie przez 5 dni, w końcu by nie zaniemówić na dobre, poddałam się i wzięłam zwolnienie. Taka pora roku... Dookoła pełno smarkatych ( nie wiekiem bynajmniej), zakaszlanych (jest takie słowo w ogóle?) i chrypiących ludków, czemu by mnie miało to ominąć... Atrakcja sezonu...Łączę się w bólu z każdym, który tonie pod stertą zużytych chusteczek, pachnącym vickiem, i pijącym litry syropków... Nosy w górę, łatwiej się oddycha...

Gra w kolory



Odwiedzając blogi i strony o modzie nie sposób nie zauważyć, że kolejny sezon upłynie pod znakiem rządów jednego koloru: bordo. Tak jest: bordo to nowa mięta! A to ci niespodzianka! Osobiście jestem za, na oku już mam dżinsy w pewnym sklepie, a na razie nabyłam komin i bluzeczkę . Piękny kolor, łatwy w obsłudze i uwielbiany przeze mnie od wieków. Króluje z sezonu na sezon. Kupisz teraz, czy upolowałaś go trzy lata temu, nieistotne. Jest twarzowy i JESIENNO-ZIMOWY przecież.... Tylko... jak wytrzymać te ''odkrywcze'' stylizacje pojawiające się u każdej blogerki jedna po drugiej, jak grzyby po deszczu! Załapaliśmy już wszyscy i obudzeni w środku w nocy (bez zająknięcia ) zdołamy wymienić ''najnowsze'' (czyli  najwłaściwsze) trendy sezonu. I możemy być pewni, że bordo (burgund,  purpura, kolor wina czy jak tam go zwał) będzie na pierwszym miejscu!  Zaraz potem skóra...NIE NARZEKAJMY WIĘC, TYLKO...KOPIUJMY, KOPIUJMY, KOPIUJMY. Lepsze to, niż zostać posądzonym o bycie nie na czasie...a że mało oryginalnie? Też mi zarzut...Znaleźć kogoś takiego, to dopiero sztuka. Tym, co dopiero zaczynają odkrywać swój styl, to nie powinno na razie przeszkadzać. W końcu od zarania dziejów człowiek uczył się przez naśladownictwo...

Dowody zbrodni

Przytłoczona oczywistością i ogromem zgromadzonych dowodów mojej winy, przyznałam się już jakiś czas temu do zarzutów  notorycznego działania przeciwko sobie. Winna zaniedbania własnego ciała ( i nie tylko) dojrzewam do decyzji przedstawienia dowodów zbrodni. Dlaczego? Z własnej nieprzymuszonej woli chcę się wystawić na łatwy cel? Nie jest to żadna forma samoumartwiania się ani znęcania nad sobą, tym bardziej ekshibicjonizm, o nie. Wiem, że nie muszę tego robić, że potem  nie ma odwrotu. Ale chcę! Ku przestrodze! Jak mi zachce się ciasteczek, szyneczki czy frytek! Również dlatego, że często zapominam, że zmieniłam rozmiar ubrań. Łapię się na wciąganiu brzucha, garbieniu się i uporczywym naciąganiu, poprawianiu bluzek. Czyli jest jak dawniej. Wiecie o czym mówię. A przecież to już za mną, mam nadzieję. To znaczy stop!!! Wyjaśnijmy sobie: nie, nie, nie zakończyłam walki z kilogramami. Nie twierdzę, że teraz jest ekstra super, jest po prostu lepiej niż było. A to już coś. Tylko w głowie nadal siedzi ten grubasek... O ironio, mimo zmian zachodzących zewnętrznie, zmiany wewnętrzne idą ...opornie. Może dlatego, że nie doszłam jeszcze do kresu drogi, a może za mało uwagi poświęcam temu z nieśmiałością ukazującemu się nowemu ''ja''. Nadal patrzę na siebie tak jak dawniej, czasem tylko przechodząc obok lustra zdziwię się lekko, ale pędzę dalej do własnych zajęć. Nie odbieram siebie jako lepszej. A to ciało jest  na razie jakieś...obce!?!. Obecny stan nazywam jeszcze przejściowym, zrozumiałe jest więc to, że nie rozpieszczam samej siebie szalonymi zakupami. Jeszcze. Po co, skoro planuję zjechać jeden rozmiar w dół? Na to przyjdzie czas... Mam nadzieję, że wyrobię się akurat na zimowe wyprzedaże...Na razie zatem ograniczam się do zakupu tak zwanych niezbędników, jak kurtka zimowa, sweterki, spodnie. To trzeba było wymienić na mniejsze, a malutka satysfakcja, jaka temu towarzyszyła była budująca.
Zatem by sobie przypomnieć, gdzie zaczynałam, a gdzie jestem teraz, te zdjęcia niech przemówią. Niech też mobilizują do dalszej pracy...

                                                     Tak było w czerwcu 2012 roku:


By w październiku 2012 już było inaczej:


Jak będzie za kolejny miesiąc, dwa? Się zobaczy...

poniedziałek, 8 października 2012

Wskaźniki, normy i przedziały


Moja waga ostatnio stoi w miejscu. Nie jest źle, mogła przecież iść w górę. Zwolniłam troszkę, zdałam sobie sprawę, że moje gubienie kilogramów pędzi za szybko. Nie, żebym narzekała, czekam efektów końcowych jak dzieci gwiazdki, ale odetchnąć muszę. Od przeszło tygodnia jestem więc na tej samej liczbie: 72,7 kg. Gdy zaczynałam dietę, sprawdziłam BMI w internecie, nie miałam własnej wagi. Przy mojej wadze startowej wskaźnik wynosił alarmujące 33,8!!! Teraz jest już lepiej, bo 26,8. By móc się zmieścić w ''ramy''  wagi prawidłowej muszę jeszcze popracować, ale wiem, że pewnego dnia wyniesie on wyśnione 24,9 lub mniej. Czekam na ten dzień, przecież to TYLKO 1,9 punktu...Dam radę!

Bardzo optymistyczny poniedziałek

Nie ma to jak życzliwość ludzka....
Co prawda dzisiaj poniedziałek, i wielu z nas powinno być wypoczętych i gotowych do wyzwań całego tygodnia, ale...przecież i są  tacy, co cały weekend pracowali. Tak jak i ja. Dzisiejszy ranek też nie należał do najlżejszych, trzeba dziecko do szkoły wyszykować, zaprowadzić, popędzić rowerem do pracy i punkt 9-ta zacząć pracę z uśmiechem na twarzy, którego nie powstydziłby się nawet sam Joker. I po co? Wyłącznie po to, by jeden z '' drogich klientów'' na twój widok stwierdził, że TERAZ ( CZYTAJ ZRZUCIWSZY TE KILOGRAMY) WYGLĄDASZ STARZEJ!!!!!! A jak mam wyglądać? Przecież się odchudzam, a nie odmładzam!!! To jednak zasadnicza różnica. Dołóż do tego małe i duże zmartwienia... Ja sama często siebie w lustrze nie poznaję, oczy duszy ciągle szukają w odbiciu tej zapomnianej już 18-tki...Taak, uwielbiam tą niepohamowaną niczym chęć dzielenia się odkrywczymi myślami ! Rozumiem znaczenie pojęcia pozytywnej krytyki,  nie boję się jej stawić czoła, tylko jedno ALE mam! Dlaczego tak od razu od poniedziałku? Litości!!!

niedziela, 30 września 2012

W poszukiwaniu stylu


Zmiany w naszym życiu, obojętnie czy dobre czy złe , niemal zawsze wywołują niepokój... Mnie  o dreszczyk niepewności przyprawiają rozważania na temat mojego stylu ubierania się... Nie, żeby mi to spędzało sen z powiek ( od tego są inne, poważniejsze dylematy), ale jest to kwestia dla mnie drażliwa.
Spojrzeć prawdzie w oczy i patrzeć jak się z nas naśmiewa - nikomu nie przychodzi łatwo. Lata świetlne , z racji ''nadkilogoramów" i lenistwa stylowego, wypierałam ze świadomości fakt, że za modnie, stylowo czy choćby z gustem  to ja się nie ubieram. Przyzwyczajona wybierać rzeczy , w które się mieszczę zamiast tych, które mi się podobają zatraciłam się w bezkształtach... Tak łatwo nasze porażki przypisywać komuś lub czemuś innemu.  A jeśli dodasz do tego kilka małych/dużych (niepotrzebne skreślić :)) kompleksików, masz gotowy przepis na katastrofę. Cóż, mówią, że styl się ma albo ... nie, do której grupy należę, łatwo zgadnąć. Wypadałoby więc, z racji lepszego traktowania swego ciała i ducha, tą przydatną umiejętność nabyć. Od dłuższego czasu życzliwym i rozmarzonym okiem spoglądam w stronę modowych blogów, pukam nosem w witryny sklepowe i ...wzdycham, ech, ja też tak chcę wyglądać!!!!... Zajęcie to jest w dużym stopniu moim kołem ratunkowym w chwilach słabości w realizowaniu diety. Najwyższa pora przejść zatem do czynu. Łatwo powiedzieć, rozpoczęłam zatem od, nazwijmy to,  zbierania dokumentacji. Taki nawyk szkolno-studencki :). Gromadzę, niczym chomik ,wycinki z gazet ( i czasopism - nie mogłam się opanować , samo jakoś się dopisało) i wrzucam namiętnie do ulubionych strony, blogi i zdjęcia. Co z tego wyniknie? Mam nadzieję , że nie tylko góra sprzątania....

Moja waga chyba szwankuje


O dietach mogłabym napisać niezły elaborat. Podejrzewam, że nie tylko ja...I nie chodzi o to ilu próbowałam, raczej ile razy je porzucałam... Taak, ja właśnie z tych, co zawsze mówią, że zaczną w następny poniedziałek...  Nie mogłam za często powiedzieć do lustra ''wyglądasz dobrze''...Jednak ostatnie lata tak się zapomniałam, że mój wskaźnik BMI zaczął wskazywać prawie mój wiek!!!???!!! A wystarczy mi przecież  tych cyferek z 3-ką z przodu w tej dziedzinie mojego życia , nie mogą się pchać tak nachalnie i w resztę!

Zaznaczyć chcę jednak jedno, nie jestem specjalistą, nie zachęcam do jakiejkolwiek nieodpowiedniej diety, to sprawa indywidualna! Nie krytykuję też nikogo i doskonale rozumiem, że są tacy, którzy się czują dobrze z dodatkowym ciałkiem. Znam ich nawet wielu osobiście. Są pogodniejsi i bardziej zadowoleni z siebie niż ja ( tu lekko zazdroszczę, cóż tylko człowiekiem jestem). Mówię tu o MOICH działaniach i wyborach, pasujących MI, a nie dietetykom czy ogólnie przyjętym normom. Blog miał za zadanie udowodnienia samej sobie, że potrafię stawić czoło wyzwaniu.

Nie zaczęłam inaczej jeść od wczoraj, najpierw notowałam w zeszycie (niektórzy jeszcze takich prymitywnych narzędzi używają), a dzisiaj skrupulatnie przepisałam efekty mojego poświęcania się .

Etap zrzucania wagi rozpoczęłam 17 czerwca 2012 roku, aby nie było, że odsunę dietę na ''następny poniedziałek'' - zaczęłam w niedzielę!!! Z przekory, znam siebie przecież...:)
17.06.12 - waga .....aż mi wstyd wciskać klawisze...91 kg!!!!!!!!!(NAPRAWDĘ)
Długi czas się nie ważyłam, nie miałam dobrej wagi i nie chciałam się zniechęcić. Jednak po zakupie takowej i podejrzeniach w postaci zsuwających się powolutku ubrań:
02.08.12 - waga 82,3 kg!
Jakież to było szaleństwo przed lustrem, to dało mi energię na więcej, więc:
17.08.12 - waga 79 kg.
W końcu znienawidzona 8-ka ( bo z 9-tki tak naprawdę nigdy nie zdawałam sobie sprawy, nie zdążyła mi obrzydnąć, nie mogłam w nią uwierzyć raczej) z przodu zniknęła! No to teraz się zaczęło:
01.09.12 - waga 76,2 kg
17.09.12 - waga 74,3 kg
A ostatnio zważyłam się, było:
27.09.12 waga 72,7 kg!
UFF! Nie było łatwo... nie sądziłam, że dam radę tak długo! Teraz widzę, że nie mogę zawrócić! I choć starych ubrań nie wyrzuciłam, to chcę mieć pewność, że nie będę musiała za miesiąc ich wygrzebywać z najgłębszej półki mojej szafy!  Jeszcze nie powiedziałam dość , mam chrapkę na zmianę cyferki z przodu!!! Tak naprawdę , to zaczynam sobie uzmysławiać, że jak dotąd to było nic, przede mną najtrudniejszy etap - utrzymania uzyskanej wagi. To będzie trudne, ale, co tam, spróbuję... Trzymam mocno własne kciuki, podobnie jak cała moja rodzinka. Mąż się nawet przyłączył i pożegnał się z własnymi '' nadkilogramami'' :). Nie osiągnęłam jeszcze celu, ale miło już go widzieć w oddali...


Plan działania





Jak każdy z nas, niezależnie od etapu życia, wyznaczam sobie cele. Teraz nabierają one innego znaczenia,wymiaru i stopnia ważności. Pisząc bloga, choćby wyłącznie dla samej siebie, cele te staną się łatwe do weryfikacji... I o to właśnie chodzi! Skoro zaistnieją ''na papierze'', będą musiały stać się w końcu rzeczywistością. Blog staje się dla mnie więc formą doppingu. Jest to dodatkowa motywacja do większej mobilizacji własnych sił, a jednocześnie (w chwilach słabości)  kolejny powód by ciągnąć to dalej...Mam nadzieję, że ewentualny wstyd przed samą sobą pozwoli mi sukcesywnie dążyć wyznaczoną ścieżką...


Lista moich celów nie jest długa, może to i lepiej, ale treściwa. Wiele z nich jest trywialnych, pospolitych i tak naprawdę zbyt oczywistych, by uważać je za odkrywcze czy wręcz przełomowe. Nie zapominajmy jednak, że to MOJE CELE, NAJWAŻNIEJSZE TU I TERAZ DLA MNIE. Tak naprawdę do ''poprawki'' nadaje się prawie wszystko, zaczynam jednak małymi kroczkami, a malutkie wygrane w jednej dziedzinie może zaczną przekładać się na sukcesy w innej...


Zatem do dzieła!!! Aby nie wchodzić w szczegółowe wyliczanie, podzieliłam je na swego rodzaju działy, na zasadzie pokrewieństwa. Precyzować je będę później... Kolejność nieobowiązkowa:)




CEL 1. PRZEMIANA ZEWNĘTRZNA

Zmiana wyglądu (czyt. rozmiaru)


Tak, niestety należę do grona tych ''wybrańców'', którzy muszą z kilogramami walczyć większość swojego życia. Siostry i bracia w biedzie - łączmy się!!!


Zmiana stylu

Wiem, że styl się ma lub nie. Koniec i kropka i żadne zwalanie winy na rozmiar nie ma sensu, moja wina, moja wina. Ja jednak lata cale zasłaniałam się tą wymówką.Skoro go nie mam, podejmę próby nauczenia się go , choćby troszeczkę. Ten cel wprost poraża mnie, ale nie dam się tak łatwo...



CEL 2. PRZEMIANA WEWNĘTRZNA



Wchodzę tu już na bardzo prywatny grunt, ale ogólne aspekty mogę przedstawić: traktować siebie i innych lepiej. Pod tymi hasłami można naprawdę wiele zmieścić, chociażby zmiana funkcjonowania rodziny, relacji między jej członkami czy nabrania większej wiary we własne siły i zamiary... Oj, innymi słowy - temat rzeka...